30.10.2009

Manila, Filipiny

Jak to chcieli Jozina obrabować

Wstaję o 10. Idę na spacer nad Manila Bay. Tutaj moja rewolucyjna czujność trochę zawodzi, co prawie doprowadzam do tego, że zostaję okradziony. Trzeba to opisać dokładniej.

Dostrzegam wozy zaprzęgnięte w konie. Oczywiście, jako że tego rodzaju środki transportu są przeznaczone dla turystów, od razu mnie atakują, ale i tak mnie nie stać na to. Jeden z przewoźników oferuje jednak śmieszną cenę za podróż do Intramuros, czyli dawnych hiszpańskich fortyfikacji. 20 pesos, czyli 1,2 zł, bo mówi, że i tak musi tam wrócić. No to robię sobie zdjęcie z konikiem i wsiadam.

Ten kurdupel chciał oszukać Jożina

Dosiada się jeszcze jeden koleś, który ma być niby moim przewodnikiem. A niech sobie jedzie - myślę, choć już czuję, żę coś tu nie gra i powinienem był w tym momencie podziękować.

Ale jedziemy sobie i mój przewodnik proponuje, że po drodze może mnie zawieźć na strzelnicę, gdzie będę mógł postrzelać z prawdziwej broni palnej, M-16 i te sprawy. Na to kierowca odwraca głowę i pyta z niedowierzaniem "M-16?". Widać, że to gra. No nieźle kombinują - myślę sobie, ale każę im jechać dalej.

Mijamy Rizal Park i dojeżdżamy już do murów, gdy mówią, że mam zapłacić zanim wysiądę. Mówię, że zapłacę jak dojedziemy, ale w końcu niech im będzie i wyciągam te 20 pesos - taka większa moneta. Na to mój kierowca podniesionym głosem mówi "Jak to, jaja sobie robisz, przecież trzy razy mówiłem ci, że 20 tysięcy pesos" (czyli jakieś 1200 zł). Potem twierdzi, żę mówił 20 setek ("twenty hundred pesos"). Mówię "nie zapłacę wam szubrawcy" i przyspieszają. Chyba mnie nie wypuszczą, jak im nie dam. To mówię, żeby mnie zabrali do bankomatu, bo nie mam tyle, ale nie chcą. Gdy sytuacja robi się napięta, wyskakuję z wozu i uciekam. Odbiegam na bezpieczną odległość, ściągam laczka i pokazuję, co im zrobię jak mnie będą gonić.

Po chwili orientuję się jednak, że nie mam portfela w kieszeni. Wracam. Koło wozu zatrzymał się jakiś motor i widzę, że koleś ma mój portfel. Mówi, że jest policjantem (po cywilnemu chyba), ale mojej własności jakoś nie chce oddać. Wydzieram mu portfel i uciekam. Nie gonią mnie, szczęście dla nich, bo już byłem zdecydowany ich pobić, a że byłem zdenerwowany a oni takie kurduple, więc mogło się to źle skończyć (dla nich).

Ten "policjant" pewnie jechał za wozem cały czas, a portfel może mi wypadł, a może, został wyciągnięty gdy wyskakiwałem. Zwykle nie mam tam dużo pieniędzy, ale ponieważ wczoraj mi wypłaciło w niskich nomianałach musiałem tam trochę pieniędzy przerzucić.

W każdym razie trochę poniosła mnie pewność siebie, bo od razu wiadomo było, że chcą mnie oszukać, na co wskazywała bardzo niska cena, ale myślałem sobie, co mi tam takie kurduple mogą zrobić...

Gdy się oddaliłem, skręcam do Intramusros. Wokół jest pole golfowe. A obok ludzie śpią na chodnikach. Te fortyfikacje zdaje się zostały całkowicie zniszczone w czasie bitwy o Manilę między USA a Japonią, więc to co jest, to chyba rekonstrukcja. Wewnątrz murów stare budynki. Tablica przy katedrze informuje, że była chyba 7 razy odbudowywana. Tajfuny, pożary trzęsienia ziemi, erupcje wulkanów - zdarzają się tu często.

Katedra w Manila

Potem chcę dojść do Rizal Park, ale ciężko trafić. Policjanci tu jacyś niekumaci, może lepiej ich zresztą nie pytać o nic.

Manila - Intramuros Manila - Intramuros - hiszpańskie fortyfikacje

Na Filipinach występują ciekawe środki transportu. Jeden z nich to jeepney. Po polsku można chyba powiedzieć "dżipowiec". To dżip przerobiony na busa, często wymyślnie przyozdobiony niczym pakistańskie ciężarówki.

Jeepney - Filipiny, Manila

Poza tym występuje "tricycle", czyli po naszemu chyba "trycykl". To rower albo motor z przyczepką na dwóch pasażerów z boku. Oczywiście wsyscy mi oferują transport, ale po porannym incydencie nie mam do nikogo zaufania.

Łapię taksówkę. "Włącz licznik bambusie" - mówię zdenerwowany po dzisiejszym incydencie do kierowcy. "Nie trzeba, 100 pesos" - odpowiada. "No to sam sobie jedź, ja wysiadam" - rzekłem. "OK, OK" - szybko łagodnieje. Początkowa taryfa to 30 pesos. Dojeżdżamy do hotelu i przybywa 7,5 pesos. Taksówki są tu więc bardzo tanie, problem tylko jak ich namówić, żeby włączyli licznik. Potem umawiam się z nim, żeby przyjechał i zabrał mnie na lotnisko za 250 pesos.

W międzyczasie zjadam kebab, żegnam się z moimi angielskimi znajomymi, taksówka już czeka. Kombinują jak mogą. Chce znowu 100 pesos za czekanie. Płacę mu 250. Jak zwykle nie ma reszty. Odwołuję się jednak do jego uczciwości i - uwaga! - reszta się znajduje. To mnie nastraja pozytynie - są ludzie na tym świecie, którzy, gdy im przypomnieć o zasadach, prostująswoja zachowanie.

Ale cóż, takie to życie upierdliwe turysty dewizowego w krajach egzotycznych.

Lot o 15:45 do Puerto Princesa na wyspie Palawan. Tymczasem w sobotę ma uderzyć w Filipiny tajfun Santi. Prędkość wiatru dochodzi już do 200 km/h. Obecnie jest 600 km od Puerto Princesa, gdzie lecę, i nie zmierza w moim kierunku. Jeśli uderzy, to w północny Luzon, daleko ode mnie, więc nie trzeba się niepokoić, jeśli w TV będą jakieś niepokojące wieści z Filipin. W każdym razie dlatego m. in. udaję się na Palawan, która to wyspa leży poza zasięgiem tajfunu.

Po drodze piękne widoki na wulkany i na małe wysepki. Lot nad Filipinami Lot nad Filipinami Lot nad Filipinami Lot nad Filipinami - Honda Bay, niedaleko Puerto Princesa

Loty i przejazdy autobusami są najgorsze. Oni tu chyba nie umieją obsługiwać klimatyzacji i jest zawsze bardzo zimno. Już się wycwaniłem i zawsze na podróż biorę długie spodnie, skarpetki i bluzy.

Na lotnisku biorę trycykla za 50 peso do hotelu. Pokój 175 peso (10 zł) z wiatraczkiem. W łazience nie ma ciepłej wody, ale wczoraj też nie było. Przyzwyczaję się.

Jest już ciemno, ale dopiero 18. Spacer po mieście. Co ciekawe, czuć już klimat świątczny - lampki na ulicach. A z drugiej strony Halloween. Wchodzę do jakiegoś lokalu, a tu wita mnie ochroniarz w groźnej masce. Kelnerka ma podbite oko i namalowane szwy. Chyba więc rację mają ci, którzy twierdzą, że tutejsze społeczeństwo jest dość mocno zamerykanizowane. Na kolację rybka. Puerto Princesa, Filpiny Puerto Princesa, Filpiny

Jutro pojadę do Sabang, gdzie można popłynąć parę kilometrów do wnętrza ziemi podziemną rzeką, podobno najdłuższą żeglowną podziemną rzeką na świecie.

Poprzedni wpis Następny wpis

Spis treści

© Jożin Entertainemt 2010. Wszelkie prawa zastrzeżone.