24.11.2010
Wiatr wieje przeciągle i nieustannie. Wydaje się, że rozpoczynając swój nieustępliwy świst w Andach, przebiega przez całą Patagonię tylko po to, by uderzyć z całą siłą w Atlantyk, gdyż tu czasami skutecznie udaje mu się zatrzymywać lub nawet cofnąć fale. Stepowa roślinność nie jest w stanie oprzeć się wszechwładzy wiatru, stąd gdzie okiem sięgnąć, wszędzie roztacza się naga równina.
Jadę do Puerto Deseado, jednej z nielicznych osad nad Atlantykiem w południowej Argentynie. W autobusie, który wyruszył z prowincjonalnej stolicy przemysłowej Comodoro Rivadavia, jest niewiele ludzi, a za oknem zachodzące słońce usilnie stara się pokazać, że ludzka fantazja nie zna jeszcze wszystkich odcieni czerwieni. Monotonię pustynnego stepu przerywają pompy tłoczące spod ziemi ropę naftową, która musi tu występować dość obficie. Niedawno prasa donosiła, że w okolicy Comodoro Rivadavia strumień czarnej mazi wystrzelił niespodziewanie z podłogi jakiegoś domu.
Po ponad 200 km, co w Patagonii niewiele znaczy, dojeżdżam na miejsce około 23. Długi jasny dzień, typowy latem w tej części Argentyny, już się zakończył, dając miejsce chłodnej ciemności. Na dworcu autobusowym pytam o nocleg. Uczynny kasjer dzwoni po taksówkę. Po chwili jadę przez puste o tej porze miasteczko na oddalony o 3 km kemping. Jest osłonięty przez skały. W przeciwnym wypadku namiot mógłby zostać zdmuchnięty przez wiatr.
Puerto Deseado to miejscowość położona nad ujściem rzeki Río Deseado, która wiele kilometrów przed zetknięciem z Atlantykiem rozlała się w wielkie, szerokie na kilkaset metrów estuarium, będące miejscem schronienia dla kolonii pingwinów, lwów morskich, delfinów, kormoranów i wielu innych gatunków ptaków. Niewątpliwie jest to największa atrakcja tego miejsca wymarzonego dla miłośników przyrody. Biuro w mieście organizuje wycieczki, w czasie których można obcować bardzo blisko z tymi ciekawymi stworzeniami. Można też spróbować wypatrzyć zwierzęta na własną rękę.
Postanowiłem wybrać się na spacer wzdłuż rzeki i już po kilkunastu minutach doszedłem do niewielkiej wyspy z setkami pingwinów. Dalej ruszyłem drogą, po której co jakiś czas przejeżdżały stare terenowe samochody, jakich pełno w Argentynie. Wznoszą tumany kurzu, nawiewane przez silny wiatr w moim kierunku. Schodzę z drogi i ruszam prosto przez porośnięty niskimi roślinami step. Klimat latem jest tu gorący i suchy.
Co jakiś czas drogę przecina mi zając. Gdzieniegdzie czuć, charakterystyczny, choć na szczęście słaby zapach skunksa. Dochodzę do skał, w których znajdują się gniazda kormoranów. Po drodze rzeka wcina się w ląd, tworząc małe kaniony, w których dostrzec można niewielkie jaskinie. Kolejnego dnia udaję się spacerem po wybrzeżu oceanu. W nadbrzeżnych klifach ukryte są kolejne niewielkie groty, m. in. dość duża Cueva de los Leones, czyli "Jaskinia Lwów".
To właśnie w takich miejscach musieli się ukrywać rozbitkowie ze statku HMS Swift, który zatonął u wybrzeży Puerto Deseado 13 marca 1770 r. To jedna z wielu fascynujących historii związanych z tym miejscem.
dalejTagi:
Bangkok podróż dookoła świata Fidżi Nowa Zelandia Kolumbia Filipiny