4 listopada 2014
Podróż do Chile nie należy do najkrótszych. W nocy przed wyruszeniem w drogę prawie nie śpię. Zresztą ostatnio już tak mam, że przygotowania trwają do ostatnich chwil przed wyjazdem.
Najpierw muszę dostać się do Berlina. Autokar Polskiego Busa odjeżdża z poznańskiego dworca na Górczynie o godz. 4.30. To taka godzina, że trzeba wstać w środku nocy. Spałem może pół godziny.
Za mój bilet na trasie Berlin - Santiago de Chile zapłaciłem dokładnie 1141,47 zł. Była to okazja, na którą czekałem. Bilet zarezerwowałem w czasie mundialowego meczu Chile -Hiszpania.
W Berlinie jestem ok. 9.30. Trochę snu w autobusie. Miły sen.
Lot do Madrytu dopiero wieczorem. Nie bardzo wiem jak dotrzeć na lotnisko. Na GPS wychodzi, że to tylko 6 km. Idę pieszo. Mam dużo czasu. Po drodze mijam zamek Charlottenburg.
Lotnisko Tegel nie prezentuje się jakoś wyjątkowo. Kupuję kawę i czytam skrypt z prawa gospodarczego. Potem opieram głowę o ramię i trochę drzemię. Spacer po lotnisku. Jakaś przekąska z własnego plecaka.
W czasie drogi do samolotu zauważam, że towarzyszy mi wielu Polaków. Wszyscy załapali się na ten sam lot do Chile przez Madryt. W samolocie Iberia Express nie ma jedzenia, na które liczyłem trochę.
Na lotnisku w Berlinie kupuję litrową butelkę Jim Beama, żeby ją skonsumować ze znajomymi na lotnisku w Madrycie, którzy lecą do Peru. Nieopatrznie przechodzę jednak przez złą bramkę i już się nie spotkamy.
Jadę metrem do centrum Madrytu, do hostelu La Posada de Huertas. Sami abstynenci. Nikt nie chce ze mną zrobić Jima Beama. Idę na spacer po mieście. Pogoda słaba. Chyba zimniej niż w Berlinie. Ok. 2 idę spać. Trochę Jima Beama ubyło. Jakiś Niemiec w pokoju wypił ze mną nakrętkę.
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus