23 listopada 2014
O 10 jadę do Santiago de Chile. Na dworcu rozmawiam z drobną Hiszpanką, Mar. Przyjechała do Argetnyny, żeby odnowić wizę. Wraca teraz do Santiago, do swojej dziewczyny.
Ostatnio przekraczałem granicę nocą. Teraz mogę zobaczyć te wszystkie widoki.
Przejście graniczne Los Libertadores. Duża kolejka do okienek z pieczątkami. Jeszcze raz upewniam się, że nie mam żadnych organicznych produktów w plecaku, bo Chilijczycy mają bardzo restrykcyjne przepisy. Polacy z hostelu dali mi dwa pomarańcza, które zajadłem w autobusie.
Po uzyskaniu pieczątek następuje kontrola bagażu. Duże i małe torby są skanowane, a później jeszcze obwąchiwane przez psa. Trochę to śmieszne. Wszystko po to, żeby znaleźć jakieś pomarańcze.
Przejazd pomiędzy Argentyną a Chile jest bardzo widowiskowy. Przełęcz znajduje się chyba na 3500 m. Po drodze piękne widoki. Potem dłuuuugi zjazd.
W Chile krajobraz ulega zmianie. Dużo winnic.
W Santiago jadę metrem do Plaza Baquedano i stamtąd idę do hostelu Providencia.
Poprzednio zajmowany przez ze mnie Hostal Forestal nie miał miejsc, ale ten jest o wiele lepszy. Jest bardzo duży, ma bar, salę telewizyjną i oferuje wiele atrakcji. Dodatkowo mają tu jutro terremoto night, więc będzie się można za darmo napić.
Pierwsza rzecz, jaką muszę zrobić to pranie. W międzyczasie idę do sklepu i na obiad kupuję sobie kurze serca. W Chile mięso nie jest tak tanie jak w Argentynie, ale te serduszka całkiem smaczne.
W dzielnicy Lastarria oglądam uliczne stragany. Zatrzymuję się przy tych z książkami. Jak przystało na przyjazny hitlerowcom kraj, można tu kupić np. książkę "Mi Lucha" Adolfa H. (czyli Mein Kampf). Co ciekawe, jest wyeksponowana tuż obok Orwella.
Ja skuszam się jednak na inną pamiątkę z Chile. Po krótkim targowaniu kupuję dwa numery "Revista Masonica de Chile" z 1967 roku. To będzie moja pamiątka z tego kraju.
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus