15 listopada 2014
Dziś wracam do cywilizacji. Będę tęsknił za tą malowniczą doliną.
Schodzę. Jest ciepło. Coraz cieplej w miarę jak tracę wysokość.
Pamiętny kamień - miejsce, gdzie kiedyś rozbiłem namiot...
Na szosie jestem troszkę zmęczony, ale trzeba jeszcze przejść 6 km do Los Penitentes. Tu czekam na autobus.
Wracam do Uspallata. Muszę dojść do hostelu, żeby zabrać rzeczy, które zostawiłem w szopie. Przy okazji bardzo szybki prysznic. Kupuję bilet na autobus i idę zjeść bardzo dobrego hamburgera do pobliskiej restauracji. Rozmawiam trochę z kelnerką. Mówi, że przeprowadziła się tu z Buenos Aires i odnalazła spokój ducha. Poleca parę ciekawych miejsc w prowincji San Rafael.
Powrót do Mendozy. Tu mam zamiar odpocząć, iść na jakąś imprezę, napić się wina, najeść lodów i wołowiny.
Przyjazd do Mendozy jest jednak bardzo bolesny. Gdy wychodzę z autobusu jest chyba godzina 18. Jest bardzo gorąco. Chyba 38 stopni. Gdy wychodzę z cienia odczuwam ten suchy, pustynny skwar.
Udaję się do hostelu Campo Base, przy głównym placu Plaza Independencia. Dzięki rezerwacji przez hostelbookers za 6-osobowy pokój płacę tylko 65 pesos, czyli 5 dolarów za noc. Jest to najtańszy hostel w Mendozie. Trochę się obawiałem standardu, ale jest całkiem nieźle.
Trzeba zrobić zakupy, najeść się, a potem iść na imprezę. Wszak jest sobota. Na razie kieruję się na Carrefour, gdzie zakupuję parę kawałków wołowiny i wino w kartoniku Termidor. Potem wszyscy będą się ze mnie nabijać, że to prawie grzech, żeby w stolicy argentyńskiego wina pić wino w kartoniku.
Przy Carrefourze jest sklep z lodami. Trudno się nie skusić. Wiem z doświadczenia, że argentyńskie lody są najlepsze na świecie. W dodatku duży zestaw z trzema kulkami to koszt ok. 4 zł. Tylko w Argentynie można zamówić kulkę o smaku dulce de leche. I to w paru wariantach smakowych.
Po obiedzie leniwy odpoczynek. Potem spacer po mieście.
Większość barów znajduje się przy ulicy Aristides Villanueva. Na początku tej ulicy jest placyk, gdzie tańczy się tango raz w tygodniu. Tak przynajmniej było 5 lat temu. Dzisiaj nie jest ten dzień, a może już skończono z tą tradycją.
Na Plaza Independencia fontanny pracują na pełnych obrotach. Mimo późnej godziny gromadzi się tu wielu ludzi. Niektórzy umilają sobie czas grą na gitarze.
Wracam do hostelu, żeby się przebrać, ale tutaj zaskoczenie. W moim łóżku śpi jakaś dziewczyna. Niestety nie jest to niespodzianka od firmy w ramach all inclusive... Okazuje się, że nie wpisano mnie do komputera, kiedy przybyłem i sprzedano moje miejsce komuś innemu. Gość z hostelu proponuje mi przeniesienie się do pokoju o nazwie Aconcagua. To najtańszy z pokoi, jakie mają. Mimo górnolotnej nazwy jest to prawdziwa ciemna nora z 3-piętrowymi łóżkami. W dodatku przy recepcji widzę dziewczynę, która skarży się na ukąszenia jakichś nocnych robaków. Kładę się na drugim piętrze. Widok ścian mojego pokoju pozaklejanych jakimiś taśmami izolacyjnymi nie wprawia mnie w dobry nastrój.
Cała ta sytuacja z pokojem trochę mnie zniechęciła do wyjścia na miasto. Poza tym o 2 w nocy czuję już zmęczenie po trzech dniach w górach. Próbuję więc zasnąć, co nie jest łatwe przy tym upale. W nocy temperatura może tylko trochę spadła poniżej 30 stopni.
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus