21 sierpnia 2011
Wstajemy około 6. Na śniadanie jajecznica. Taki to jednak ze mnie kucharz, że za grubo pokroiłem cebulę i potem wszystkich brzuch boli.
O 8 jesteśmy już gotowi do odjazdu. Cel: Półwysep Skandynawski i potem jak najdalej na północ, może już do Norwegii. Specjalnie wybraliśmy okrężną drogę, żeby przejechać przez imponujące mosty łączące wyspy duńskie z Półwyspem Skandynawskim.
Najpierw most nad cieśniną Wielki Bełt. W oddali, z mgły wyrastają potężne pylony.
Jest to podobno drugi co do wielkości most wiszący na świecie. Łączy wyspę Fyn z Zelandią. Suniemy chyba dobre sto metrów nad powierzchnią wody, przyglądając się grubym linom, na których wisi most.
Kolejny most to most nad cieśniną Sund. Imponujący. Najpierw jedzie się podwodnym tunelem prawie 4 kilometry. Most zaczyna się na sztucznie usypanej 4-kilometrowej wyspie. Stanowi połączenie Kopenhagi z Malmö. Sam most ma 7845 metrów długości, został ukończony w 1999 roku. W oddali majaczy wielka farma wiatrowa zbudowana na morzu.
Niewątpliwie zarówno pierwszy most jak i most nad cieśniną Sund to prawdziwe cuda techniki. Podobno rozważana jest też budowa podobnych ogromnych mostów nad Cieśniną Giblartarską i Cieśniną Beringa. To by dopiero było... Po drugiej strony mostu, już w Szwecji - bramki, na których trzeba zapłacić za przyjemność przejechania mostu.
Mijamy Malmö, Göteborg i kierujemy się ku największemu w Szwecji oraz trzeciemu co do wielkości w Europie - jezioru Wener (Vänern). W ten sposób zbaczamy trochę z prostej drogi na północ.
Gdy dojeżdżamy do jeziora, jest już pod wieczór, więc rozglądamy się za noclegiem. Każda droga prowadzi jednak do jakiegoś domku albo tablicy z zakazem wjazdu. Przy jeziorze zatoki, więc nawet nie widzimy jego ogromu. W miejscowości Åmål dojeżdżamy do przystani. Brak dobrego miejsca na obóz...
Odbijamy na północ i kierujemy się w stronę miejscowości Arvika. Zaczyna padać. Pojawiają sie mniejsze jeziora, niewielkie fiordy, lasy. Dojeżdżamy do jakiegoś domku nad jeziorem. Nikogo nie ma, a i tak wszystko zostawione na zewnątrz, jak by tu złodziei nie było.
Przy jednym z jezior znajdujemy dogodne miejsce, ale jest bardzo na widoku, więc idę z Jurkiem do jednego domu zapytać się, czy można się rozbić. Na wszelki wypadek bierzemy butelkę wódki. Bardzo miły Szwed w średnim wieku na pytanie o możliwość postoju, wędkowanie i wszystkie inne rzeczy odpowiada "no problem". Nawet wódki nie chce, ale w końcu mu wciskamy. Dobry człowiek.
Na miejscu stoi jakaś zapuszczona wiata. W środku jakieś stare brony. Ta wiata to nasze wybawienie, bo cały czas mocno leje. W tym schronieniu przeczekujemy do późnych godzin nocnych.
Czekamy na ranek, żeby sprawdzić, jakie skarby kryje w sobie jezioro, nad którym się rozbiliśmy - jezioro o dźwięcznej nazwie Harefjorden.