23 sierpnia 2011
Pobudka o 5:50. Przynajmniej ja wstaję o tej godzinie. Nie było łatwo, bo spać szedłem po 3 w nocy. Biorę wędkę i idę nad zaporę. Mgły opadają nad rzeką.
Nic nie złowiłem, ale Jurek poszedł trochę później i złowił dużą rybę, nieznanego gatunku. Zrobiliśmy z niej zupę.
Piękny słoneczny poranek. Jurek poszedł na wzgórze nieopodal, a my zwijamy namiot i ruszamy w drogę.
Wreszcie dojeżdżamy do Trondheim. Wreszcie morze i wielki fiord. Ponad 100 km, żeby go objechać. Zatrzymujemy się na parkingu. Tego dnia cały czas przysypiam. Taki ze mnie nawigator.
Nocleg znów gdzieś nad zaporą. Tym razem dojeżdżamy do niewielkiego domku. W lewo drogi, w dół, przejeżdżamy przez zaporę i znajdujemy idealne miejsce - mały ochrowy domek letniskowy, jakich tu wiele. Flaga spuszczona, co oznacza, że nikogo nie ma. Tradycyjnie ognisko.
Schodzę nad rzekę. Widzę w wodze dużo ryb. Podniecony tym widokiem biegnę po wędkę, ale nie spodobała im się chyba moja przynęta, bo po dwóch godzinach wracam z niczym.
Nie mogę zasnąć trochę przez hałas, który robi agregat. Po północy całą okolicę spowija gruba mgła z milionami mikroskopijnych kropelek.