26 sierpnia 2011
Chcemy zdążyć na prom, który opuszcza Bodo po godzinie 10. Ktoś nam powiedział, że czasami jest kolejka i jeśli jest zbyt dużo samochodów, możemy się nie załapać. Wstajemy więc o 6 rano i o 8 już jesteśmy w przystani promowej w Bodo.
Zostały nam 2 godziny do odjazdu. Czas ten wykorzystujemy, żeby się umyć. Tak, tak. Od tygodnia nie uskuteczniłem jeszcze żadnego mycia. Co prawda współpasażerowie w samochodzie się nie skarżyli... Przez mniej więcej dwie godziny okupujemy więc łazienkę dla inwalidów.
Wsiadamy na prom. Zasypiam. Wychodzę na górny pokład i już widać długie pasmo Lofotów, wysokich skalistych szczytów, wyrastających prawie pionowo z morza. Zawsze chciałem zobaczyć te wyspy. Jest to krajobraz tak osobliwy i nierealny, że bardzo wpływa na wyobraźnię.
Gdy dopływamy, pogoda jest nie najlepsza. Pada. Jesteśmy na samym końcu archipelagu Lofotów, na wyspie Moskenes. Przed nami 200 km wysp, połączonych wielkimi mostami, tudzież podwodnymi tunelami. Jedziemy w kierunku Narwiku.
W oczy rzucają się malownicze miasteczka, z ochrowymi domkami, niektóre dachy porośnięte mchem.
Zatrzymujemy się, żeby zjeść złowione wczoraj ryby i ruszamy dalej. Widoki są niesamowite. Niestety nie możemy się za dużo zatrzymywać, przed nami jeszcze długa droga - Nordkapp, Półwysep Kolski, Rosja... Czasami zastanawiamy się, czy uda nam się tam wszędzie dotrzeć.
Na nocleg stajemy nad fiordem. Po rozpaleniu ogniska idziemy po wędki. Stajemy na skalnym cyplu i rzucamy. Nie mija pół godziny a mamy parę dorodnych dorszy i czerniaków. Jak tak dalej pójdzie, nie zdążymy zjadać tych ryb. Mnie udało się wyciągnąć czerniaka oraz okonia morskiego.
A ja przygotowuję sobie mój ulubiony przysmak - muszelki, znane też jako "mule" - które nazbierałem w czasie postoju.
Tradycyjnie już siedzimy przy ognisku do późnych godzin nocnych.