Kirkenes, Nikiel, Rosja - Granica norwesko-rosyjska

30 sierpnia 2011

Poranna ekspedycja wędkarska na rzece nie przynosi spodziewanych efektów. Nic to, trzeba ruszać dalej.

Koło tej chatki się rozbiliśmy Rzeka koło chatki

Dojeżdżamy wreszcie do granicy rosyjskiej. Norweski celnik z politowaniem przygląda się naszym paszportom, jakby chciał powiedzieć "po co wy tam jedziecie"?

W kierunku granicy norwesko-rosyjskiej

Udajemy się do budynku rosyjskiej służby celnej. Tam każą nam wypełnić jakieś papiery. Jest ich dużo. Wzory są porozwieszane na tablicach. Są też wzory po angielsku, ale tylko niektórych formularzy. Na tablicach są też informacje, co można wwozić, co nie, co zadeklarować, a co nie. Konia z rzędem temu, kto się w tym wszystkim połapie.

Nic to jednak, trzeba coś z tym zrobić, przystępujemy więc do wypełniania deklaracji celnych. Każdy z nas wpisuje po kolei co bardziej wartościowe przedmioty do własnej deklaracji. W dwóch egzemplarzach. Zajmuje nam to chyba dobrą godzinę.

Następnie podchodzimy do okienka i okazuje się, że niepotrzebnie te kartki wypełnialiśmy, ponieważ trzeba zadeklarować jedynie samochody.

Pierwsza załoga przechodzi przez odprawę. Celnik każe Frankowi odjechać na bok i stanąć. Następnie każe mu wyciągać wszystkie rzeczy z samochodu. Możemy to oglądać tylko z daleka, bo nie pozwalają nikomu podejść, nawet po to, żeby pomóc w rozładunku. Biedny Franek sam wyciąga więc wszystko po kolei, a celnicy oglądają skrzętnie każdą rzecz.

Następnie przychodzi kolej na nasze auto. Też musimy wszystko wyciągać. Celnicy oglądają każdą rzecz bardzo szczegółowo. Jest ich trzech. Wchodzą na dach, otwierają pojemniki z mąką. Celnik bierze trochę mąki na palec i próbuje. Oczywiście też dokładnie badają zbiorniki na paliwo. Poza tym duże zainteresowanie budzi tuba z wędkami. Jednak najbardziej interesują ich kosmetyczki. Każą je otworzyć i wyciągnąć wszystko, co jest w środku. Oglądają dokładnie każdą paczkę leków. Pytają się mnie co to za leki przewożę. Najgorsze, że nie wiem dokładnie, bo to są leki, które kiedyś kupiłem do mojej apteczki podróżnej i już nie pamiętam na co, ale odpowiadam, że „na sraczkę”. Rozumieją. Celnik się nawet uśmiecha. Odczepiają się. Ogólnie nawet atmosfera nie jest najgorsza. Przechodzimy odprawę bez większych problemów, poza tym, że mamy teraz straszny bałagan w samochodzie.

Idziemy do ekipy Jeepa zadowoleni i mówimy, że możemy jechać. Na to Franek odpowiada, że nigdzie nie pojedziemy, bo zabrali mu paszport i dowód rejestracyjny. Okazało się, że doczepili się do jakichś środków przeciwbólowych. Natychmiast poprosili o dokumenty i zniknęli.

Sytuacja nie wygląda więc ciekawie. Pewnie te leki znajdują się z jakiegoś powodu na jakiejś liście środków zakazanych albo nawet narkotyków, ale celnicy zniknęli i nie powiedzieli nawet słowem, o co chodzi.

Czekamy w samochodach prawie godzinę. Obserwujemy nieliczne samochody przekraczające granicę. Właściwie tylko Rosjanie. Pewnie wracają z pracy. Żeby tylko nie kazali nam tu zostać na noc.

Po godzinie przychodzi celnik, pyta o jakąś rzecz z paszportu i dodaje lakonicznie, że "jest dużo protokołów do spisania" i że mamy czekać. Tylko na co?

Nie pozostaje nic tylko spokojnie oczekiwać. Zapadamy w drzemkę. Po kolejnej godzinie wraca celnik, oddaje paszporty i mówi, że wysłał próbki leków do zbadania w laboratorium w Moskwie. Nie wyjaśnia, o co chodziło. Wszystko jedno. Możemy jechać!

Podjeżdżamy do wielkiej żelaznej bramy. Pokazujemy jeszcze raz paszporty. Wielka żelazna brama skrzypi, otwiera się powoli i po chwili wjeżdżamy na terytorium Federacji Rosyjskiej. "Brama do raju" – żartujemy sobie.

Wreszcie możemy pożartować, bo szczerze mówiąc, nie było nam do śmiechu, a perspektywa spędzenia dłuższego czasu na rosyjskiej granicy, tudzież w rosyjskim więzieniu, była bądź co bądź, przerażająca.

Od razu dają się zauważyć różnice w krajobrazie. Niby te same drzewa, te same lasy, wzgórza i jeziora, ale... Po prawej stronie biegną solidne zasieki z drutu kolczastego, najwidoczniej pod napięciem. Okoliczne wzgórza oszpecone są wielkimi betonowymi strażnicami, a często ruinami strażnic. Warto nadmienić, że w czasach Zimnej Wojny granica rosyjsko-norweska była jedyną granicą lądową między Związkiem Radzieckim a NATO i z tego względu była bardzo umocniona. Bunkry, zasieki i strażnice są ponurym wspomnieniem tamtego okresu.

Poza tym droga stała się jakby mniej równa niż ta w Norwegii, z niezbyt przyjemnymi (brudnymi) poboczami. Po przejechaniu paru kilometrów znów jakaś bramka i kontrola paszportów.

Na granicy powiedzieli, że do Murmańska jedzie się pięć godzin, a jest już przed 18.00, więc raczej nie damy rady. Trzeba poszukać noclegu wcześniej. Skręcamy więc do pobliskiej przemysłowej miejscowości Nikiel. Robi dość ponure wrażenie. Dymiące kominy i brudne bloki, wokół bloków wysokie chaszcze. Zwykłe komunistyczne industrialne osiedle.

Nikiel, Rosja Nikiel - centrum

Dojeżdżamy do centrum Niklu. Szukamy hotelu. Jakiś dobry człowiek wskazuje nam drogę. Hotel znajduje się na drugim i trzecim piętrze zwykłego bloku. Wchodzimy. Przeciskamy się przez szare od papierosowego dymu korytarze w kierunku recepcji. Tam natrafiamy na panią recepcjonistkę. Typowy sowiecki człowiek. Taka jakaś wystraszona i nieskora do udzielania jakiejkolwiek informacji. - Czy są pokoje? – Nie ma. - Czy jest inny hotel? – Nie ma. – Czy jest kantor? – Nie wiem.

Inni napotkani na ulicach Niklu ludzie także nie grzeszą rozmownością. Nikt nic nie wie. A my przecież mówimy całkiem dobrym rosyjskim (oprócz mnie), więc na pewno rozumieją. Ludzie są tu zdecydowane wystraszeni.

Decydujemy się opuścić to ponure miejsce i ruszyć w kierunku Murmańska. Tylko najpierw trzeba kupić paliwo, a my nie mamy waluty rosyjskiej. Przy okazji też okazuje się, że w ogóle zapomnieliśmy sprawdzić kurs wymiany.

Niezrażeni tymi trudnościami, kierujemy się w kierunku stacji benzynowej. Można na szczęście płacić kartą, ale obcych walut nie przyjmują.

W nieco lepszych nastrojach ruszamy w kierunku Murmańska, zgodnie ze wskazaniami mapy, GPS i znaków drogowych, aczkolwiek mieliśmy małą wątpliwość, bo był też znak wskazujący drogę północną na Murmańsk.

Przed wjazdem na drogę do Murmańska kontrola. I znów wyciągamy paszporty. I znów nas spisują. Jakiś żołnierz. W porządku. Trochę to dziwnie wygląda, toż to państwo policyjne!

Z początku droga jest świetna. Trochę nierówna, ale bardzo szeroka. Po kilkunastu kilometrach kończy się jednak ta sielanka i zaczyna się też szeroka, ale już dziurawa droga żwirowa. Przy okazji pada i robi się ciemno. Nie ma żadnych widoków na to, żeby w tych warunkach dojechać do Murmańska.

Skręcamy w lewo w jakąś leśną drogę i znajdujemy miejsce na obóz. Jest już bardzo zimno. Rozpalamy ognisko. Wrzucamy do niego jakieś leżące nieopodal stare drewniane sanie. Pada. Rozbijam się trochę bliżej samochodów, bo jakoś tak, jak już jestem w Rosji, zaczynam się bać niedźwiedzia. Na chwilę zamieramy, gdy drogą przejeżdża jakaś stara łada, ale się nie zatrzymuje.

Pada deszcz, ale ognisko pali się na całego. Idziemy spać po tym pełnym wrażeń dniu.

© Jożin Entertainment 2011. Wszelkie prawa zastrzeżone.