27 kwietnia 2013
Kolejny dzień zaczynam pobudką o godzinie 7:11. Postanawiam jednak kontynuować odpoczynek do godziny 10. Przynajmniej jak już wstaję na dobre, to nie pada. Piękna jest ta dolina.
Zwijam namiot ok. 11 i ruszam w kierunku Glen Affric.
Doświadczenia dnia poprzedniego skłaniają mnie do modyfikacji mojego planu. Stwierdzam, że pokonanie drogi do Strathcarron (skąd mam wrócić pociągiem), czyli przejście przez góry, w tym przez region, gdzie za bardzo nie ma ścieżek, może być trudne. Planowałem początkowo przechodzenie graniami, bo jest to łatwiejsze nić maszerowanie podmokłymi i bagnistymi dolinami, ale ze względu na zalegający śnieg, może to być jeszcze trudniejsze. Nie chodzi, jednak o to, że niemożliwe, tylko rozsądnie oceniając, mogłoby mi to zająć dzień więcej, a wtedy nie zdążyłbym na samolot. Planuję więc rozbić się w jakiejś dolince i następnego dnia ruszyć na Carn Eige, najwyższy szczyt Gór Kaledońskich.
Pogoda jest zmienna. Pada, a zaraz znowu wychodzi słońce. Glen Affric to naprawdę przepiękna dolina.
Jeszcze rzut oka na wczorajszą trasę:
Rozbijam namiot ok. 16 i zjadam obiad. Ok. 18 wychodzę na pobliski szczyt. Mijam dwóch piechurów.
Na przełęczy piękne widoki na Loch Mullardoch i masyw Carn Eige.
Idę w kierunku szczytu po lewej stronie - An Socach.
Gdy już tam jestem, postanawiam przejść całą grań.
Widoki są równie ciekawe. Szczególnie podoba mi się szczyt Sgurr nan Ceathreamhan (1151 m), który awansuje do roli kandydata na jutrzejszą wspinaczkę.
W drodze powrotnej zaczyna mocniej padać śnieg. Pojawiają się w dole jakieś sarny.
W namiocie jestem przed zmrokiem. Sypie ostro i do tego zaczęło wiać. Przed rozbiciem namiotu chodziłem pół godziny, szukając zacisznego miejsca. Na nic się to jednak nie zdało. Szykuje się burzliwa noc...
Poprzedni wpis Następny wpis comments powered by Disqus