Loch Affric, Cannich i Drumnadrochit - nad Loch Ness

29 kwietnia 2013

Spało się spokojnie do ok. godziny 9. Potem wiatr jakoś zmienił kierunek i zaczął uderzać w namiot. Nie pozostało nic innego jak zjeść śniadanie i przygotować się do wymarszu.

Jezioro Loch Affric jest bardzo wzburzone, fale rozbijają się o przybrzeżne kamienie. Jak na złość zwijanie namiotu przypada w ulewie, ale dzięki temu przynajmniej szybko poszło.

Wzburzone Loch Affric Wzburzone Loch Affric

Trzeba jeszcze dotrzeć do drogi. Przedzieram się więc po skałach porośniętych wielkimi krzakami wrzosu, co jest nieco męczące. Na drodze już spokojnie, więc mogę maszerować w kierunku cywilizacji.

Namiot nad Loch Affric Namiot nad Loch Affric

Ciekawie z dołu prezentują się ośnieżone szczyty. Tysiąc metrów różnicy wysokości, a warunki całkowicie inne. Na zdjęciu poniżej szczyt to prawdopodobnie masyw Carn Eige, na który nie udało mi się wejść.

Carn Eige

Po dwóch godzinach dochodzę do parkingu przy Loch Affric. Spotykam tam Polaków, którzy przyjechali na spacer. Niestety, pogoda nie bardzo dziś sprzyja rodzinnym wycieczkom.

Idę dalej drogą w kierunku najbliższej miejscowości, czyli Cannich, do której jest kilkanaście kilometrów. Na szczęście szybko zatrzymuje się samochód. Siedzę z przodu z młodym małżeństwem i dwoma psami. Jeden jakiś wściekły, ciągle się wierci, a drugi mniejszy, schowany pod tamtym, siedzi tak cicho, że prawie go nie zauważam. Szkoci zaś to sympatyczni ludzie, którzy także lubią górskie wędrówki. Zdobyli już ok. 50 z ponad 300 szkockich munros (gór o wysokości ponad 3000 stóp). Jadą do Beauly. Ja wysiadam w Cannich.

Cannich to nawet całkiem spora miejscowość. Jest tam kemping - w razie czego. Łapię stopa, ale słabo idzie. Kiedy stoję, jest zimno, wszak jestem przemoczony. Idę na kawę na kemping. Potem znów łapię stopa. Mało co jednak jedzie do położonego nad jeziorem Loch Ness Drumnadrochit. W końcu idę do pobliskiego baru, zapytać o autobus. Podobdno jakiś jedzie. Przy okazji zamawiam lokalne piwo An Taellach (nazwa masywu górskiego na północy Szkocji). Bardzo smaczne. Chyba też przynosi mi szczęście, bo zaraz po wyjściu z baru, zatrzymuje się miła pani z okolicy Ullapool. Dowozi mnie do Drumnadrochit nad jeziorem Loch Ness. Przy okazji pytam, co sądzi o możliwej niepodległości Szkocji i mówi, że to absolutnie bez sensu.

Cannich Pub Cannich Pub

Podwozi mnie pod sam hostel. Spotykam tam dwójkę Francuzów, którzy są trochę zakręceni, ale zostawiam plecak i idę na spacer przez park w kierunku zamku. Niestety, nie wiedzieć dlaczego, nie mogę znaleźć odpowiedniej ścieżki.

Hostel w Drumnadrochit Drumnadrochit

W moim pokoju w hostelu zatrzymała się grupka trzech rowerzystów z Hiszpanii, którzy robią dziennie ponad 100 km na rowerach. Wieczorem siedzę z nimi przy piwie. Jest jeszcze dziewczyna z Kanady, Natalie, która fajnie przygrywa na gitarze. Hiszpanie to twardzi goście, Aconcagua czy McKinley mają już dawno zaliczone, a jeden z nich był też na Biegunie Północnym. Jeden z nich opowiada mi o jakimś swoim dramatycznym odwrocie z Matterhornu, ale w pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że muszę poćwiczyć moje hispzańskie alpinistyczne słownictwo. Natalie załatwia mi skądś drugą gitarę i śpiewamy z Paco piosenki Silvio Rodriqueza, Joaquina Sabiny i Neila Younga. Jednym słowem, świetna hostelowa atmosfera.

Ekipa z Hiszpanii

A tutaj utwór Tan joven y tan viejo Joaquina Sabiny w wykonaniu moim i Paco z Murcii, który udaje, że gra, ale za to fajnie śpiewa:)

Poprzedni wpis Następny wpis
comments powered by Disqus
© Jożin Entertainemt 2013. Wszelkie prawa zastrzeżone.